ZOZZ header

stel002 1Piotr Stelmarczyk, organizator Regat Unity Line, wraca wspomnieniami na Zatokę Gdańską i pokład jachtu „Opty”. Zanim łódź Leonida Teligi trafiła do muzeum, żeglarz ze Szczecina odbył na niej kilka rejsów. Zabiera nas w podróż do lat 70.
Sezon żeglarski 1973 roku był najważniejszym ze wszystkich, jakie przeżyłem. Będąc studentem Wydziału Rybactwa Morskiego Akademii Rolniczej w Szczecinie, zostałem skierowany na praktyki. Zaplanowałem je tak, aby być blisko portu jachtowego w Gdyni. Dalmor, miejscowa centrala rybna oraz zakłady rybne w Gdańsku – w każdej firmie miałem spędzić dwa miesiące. Na miejscu okazało się, że studenci są dla kierowników tylko problemem, a przełożeni z uczelni wolą wakacje od pilnowania praktykantów. W tej sytuacji notoryczna nieobecność była właściwie niezauważana. W Gdyni zgłosiłem się do sekcji żeglarskiej Akademickiego Klubu Morskiego. Zbigniewa Szpetulskiego, kierownika Ośrodka Sportów Wodnych Wyższej Szkoły Morskiej, poznałem trzy lata wcześniej podczas rejsu na „Swarożycu” w trakcie studenckiej akcji „Bałtyk 1970”. Poprosiłem go o przydzielenie mi funkcji bosmana na którymś z jachtów. Okazało się, że tylko jedna łódź nie ma opiekuna – „Opty” Leonida Teligi. Zbyszek ostrzegał, że z jachtu zniknęła większość wyposażenia. Pozostał kadłub, dwa maszty, dwa bomy, fok i bezan. Brakowało nawet olinowania stałego. Szkoła nie miała pieniędzy na ponowne wyposażenie zasłużonej jednostki, ale dla mnie nie miało to wtedy wielkiego znaczenia.


Opieka nad „Opty” była zaszczytem, jakiego się nie spodziewałem. Zacząłem odwiedzać kluby, których członkowie pomogli w zdobyciu brakującego sprzętu. Żagli uzbierałem kilkanaście. Pomagali studenci WSM, a szczególnie Kazimierz Kordecki i Zdzisław Wąsowski oraz Wiesław Klinger z Grudziądza (później pływali w mojej załodze). Pracy było mnóstwo, ale 2 czerwca 1973 roku postawiliśmy żagle na „Opty” po raz pierwszy od okołoziemskiego rejsu Leonida Teligi. Byliśmy tak przejęci, że nie kupiliśmy nawet jedzenia. Za wszelką cenę chcieliśmy zdążyć na rozpoczęcie sezonu. Wieczorem wpłynęliśmy do Gdańska i zacumowaliśmy na przystani AKM przy twierdzy Wisłoujście. Okazało się, że mamy jednak z sobą kilka kanapek, które popijaliśmy wodą z miejscowego hydrantu. Nazajutrz kurs do Górek Zachodnich. To było moje pierwsze samodzielne wejście do tego portu. Pilnowałem, aby precyzyjnie płynąć pomiędzy mieliznami. Pamiętałem, że wychodząc „Swarożycem”, weszliśmy tu na mieliznę. Nerwowe manewry, zerwanie topenanty, wodowanie trzech żeglarzy siedzących na bomie – to nie to, co się powinno robić w nocy na pokładzie. Na miejscu przyjęto nas serdecznie. Abyśmy nie głodowali w drodze powrotnej, miejscowi żeglarze pomogli nam zdobyć jedzenie. To były inne czasy. O takim zaopatrzeniu sklepów jak dziś nawet nie marzyliśmy. Dlatego żeglarze, ludzie pomysłowi, zakupy przed dalekimi wyprawami często robili w „Baltonie”, która w tamtych latach była prawdziwym sezamem, a nawet miejscem kulinarnej rozpusty. Dla nas wielkim rarytasem były cukierki szalupowe produkowane wówczas przez zakłady cukiernicze Bałtyk. Pamiętam, że przynosił nam je na pokład bosman Ośrodka Sportów Wodnych WSM, który pomagał w pracach przy „Opty”.


Mój sezon z jachtem Teligi to cztery rejsy, 44 dni spędzone na wodach Zatoki Gdańskiej i przebyte 655 mil morskich. Pływań było więcej, ale krótkich wypadów na zatokę nie odnotowywaliśmy. Wśród tych krótkich rejsów był udział w tworzeniu filmu o Telidze. Obraz „Sprawdzić siebie” reżyserował Jerzy Szotkowski z Telewizji Polskiej. Braliśmy też udział w kręceniu materiału dla TVP z udziałem czeskiej piosenkarki Jany Kocianovej, uczestniczki festiwalu w Sopocie. W filmie występowałem sylwetkowo jako Leonid Teliga. Musiałem ukrywać członków ekipy filmowej przed bosmanem portu, bo oczywiście nie mieli książeczek żeglarskich, kart pływackich, badań lekarskich... Wówczas bez takich dokumentów nie można było legalnie wyruszyć w morze. Przemyciłem ich pod pokład i kazałem nie wychodzić na zewnątrz tak długo, aż nie oddalimy się od kei. Nagranie Kocianovej też nie było proste. Piosenkarka miała iść po kei, wejść na pokład i odpłynąć w siną dal. Ale ta dal musiała się zakończyć w główkach basenu jachtowego, gdyż nie posiadając żeglarskich dokumentów, Jana nie mogła wystawić nosa nawet na redę. Manewr odejścia na żaglach wyszedł sprawnie. Ze sprzyjającym wiatrem szybko zbliżaliśmy się do główek. Kocianová udawała śpiew, a ja – manewrując jachtem w prawo i w lewo – opóźniałem moment wejścia w główki. Bosman już nam wygrażał z daleka, widząc, jak „Opty” bez odprawy zmierza na zatokę. Na szczęście piosenka się skończyła i mogliśmy w porę zawrócić. „Opty” pływał wówczas głównie pod żaglami. Silniki w tamtych czasach używane były rzadko, a wiele jachtów po prostu ich nie miało. Raz uruchomiłem motor na środku zatoki podczas flauty. Nagle zobaczyłem, jak wał napędowy wysuwa się z bloku silnika. Oczyma wyobraźni już widziałem otwór, przez który kadłub zaczyna nabierać wody. Na szczęście wał oparł się o ster. Pociągnąłem go na swoje miejsce i wprowadziłem do bloku silnika. Później wolałem już go nie używać. Podczas rejsów na „Opty” dwukrotnie spotkałem się z odmową postoju przy kei: przy molo w Sopocie (nikt wtedy nie myślał, że kiedyś powstanie w tym miejscu piękna marina) oraz w Jastarni, w ośrodku szkolenia LOK, w którym trzy lata wcześniej uzyskałem patent sternika jachtowego. Przy molo, mimo że byłem przeganiany, stawałem kilka razy. Zanim personel doszedł do jachtu, mijało zwykle trochę czasu i to mi wystarczało. Sezon 1973 roku zakończyłem październikowym rejsem na jachcie „Leonid Teliga” (bliźniak „Daru Szczecina” i „Roztocza”). Kapitanem był Zygmunt Łodygowski.


Warto wspomnieć, że w tamtych latach postulowałem, aby „Opty” nadal pływał. Byłem przeciwnikiem przekazywania jachtu do muzeum, bo przecież był w dobrym stanie. Dziś łódź ma zaledwie 50 lat. „Nadir”, 110-letnia jednostka z mojego Jacht Klubu ASZ w Szczecinie, wciąż pływa, startuje nawet z powodzeniem w Regatach Unity Line (w 2012 roku „Nadir” zajął trzecie miejsce w grupie oldtimerów). Moim zdaniem, zdecydowanie łatwiej byłoby przekazywać młodym żeglarzom pamięć o Telidze, gdyby jego jacht wciąż żeglował. Po moim rozstaniu z „Opty” jednostka została podarowana Centralnemu Muzeum Morskiemu w Gdańsku. Początkowo, przez kilka lat, była eksponowana na wolnym powietrzu. Później szefowie CMM poddali kadłub renowacji i przekazali go do oddziału w Tczewie, gdzie mieści się Muzeum Wisły.


Tam „Opty” znalazł miejsce w magazynie; dzieli je między innymi z jachtem „Dal”. – Łódź jest w dobrym stanie. Nie ma stałej ekspozycji, ale grupy zorganizowane, które wyrażą ochotę zobaczenia jachtu Teligi, mają taką możliwość. Kadłub leży w łożach, w suchym pomieszczeniu, jest zabezpieczony przed niszczeniem. Żagle i drobny sprzęt zdeponowano w magazynie w Gdańsku. Mam nadzieję, że kiedyś doczekamy lepszych czasów i warunków lokalowych, dzięki którym „Opty”, prawnie chroniony obiekt muzealny, będzie pokazywany zwiedzającym w pełnej okazałości, z masztem, takielunkiem i żaglami. Być może taką możliwość stworzy muzeum żeglarstwa, którego budowa planowana jest w Gdyni. Trzymam kciuki za powstanie nowego muzeum, za historyczne jachty, a przede wszystkim za pamięć o żeglarzach, którzy przecierali oceaniczne szlaki pod polską banderą.


Piotr Stelmarczyk

Początek strony