Agnieszki rodeo na falach 2017. Rozmowa „Kuriera Szczecińskiego”
- Szczegóły
Rozmowa z Agnieszką Skrzypulec, triumfatorką 64. Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego"
Nasza żeglarka SEJK Pogoń Szczecin Agnieszka Skrzypulec w tym roku po raz pierwszy w historii zdobyła dla Polski medal mistrzostw Europy w klasie „470”, a okazało się, że była to tylko przygrywka, bo kilka miesięcy później w tej samej klasie wywalczyła mistrzostwo świata! Docenili to nasi Czytelnicy i dzięki ich głosom zawodniczka wygrała plebiscyt „Kuriera Szczecińskiego” na najlepszego zachodniopomorskiego sportowca. Nie było jej w środę na Wielkiej Gali Mistrzów Sportu w „Bulwarach”, ale tuż przed północą udało nam się z nią skontaktować, gdy wylądowała na lotnisku w Berlinie… (czytaj więcej)
– Co było przyczyną absencji na naszej imprezie?
– Przez dwa tygodnie przebywałam na zgrupowaniu kadry narodowej w Hiszpanii, a dokładniej w Katalonii blisko Barcelony, w turystycznym miasteczku Palamós na wybrzeżu Costa Brava. Już wcześniej mieliśmy zarezerwowane bilety na nocny lot i nie miałam możliwości wcześniejszego przybycia do Szczecina. W dniu odlotu rano byliśmy jeszcze na wodzie, by jak najlepiej wykorzystać pobyt w Hiszpanii.
– Jakie są wrażenia po przylocie z ciepłej Katalonii do zimowego Szczecina?
– To błędne spostrzeżenie, bo teraz w okolicach Barcelony jest tak samo zimno jak w naszym mieście. Na morzu zaś często był silny wiatr i duże fale, więc mieliśmy rodeo-sailing surfując po falach. Takie żeglowanie wymaga sporego wysiłku fizycznego, ale daje też dużo frajdy, gdy udaje się ujarzmić żywioły. Odnosiłam wrażenie, że natura nas testuje. To takie przepychanki z siłami przyrody, kto jest silniejszy. Ogromną satysfakcję daje poczucie, że własne umiejętności i doświadczenie pozwalają na ich okiełznanie.
– Czy w okresie świąteczno-noworocznym uda się trochę odpocząć w domu?
– Święta Bożego Narodzenia tradycyjnie spędziłam z rodziną w domu babci, a przed Wigilią dostałam zadanie, by przyrządzić pierogi i uszka. W Szczecinie nie pobędę jednak długo, gdyż już na początku stycznia odlatuję za ocean do Miami na Florydzie na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego, na trzytygodniowe zgrupowanie reprezentacji, a już pod koniec tego miesiąca odbędą się tam drugie zawody Pucharu Świata 2018.
– A kiedy odbędą się pierwsze starty PŚ-2018?
– Już się odbyły, w październiku tego roku w Japonii, a mi udało się tam zwyciężyć w parze z załogantką Irminą Mrózek Gliszczynską. W żeglarskim Pucharze Świata jest taki trochę dziwny kalendarz…
– Wróćmy więc do normalnego kalendarza i sylwestra. Jak zamierza pani spędzić tę szczególną noc?
– Przyznam szczerze, że jeszcze nie mam konkretnych planów, ale też nic na siłę nie szukam, bo jestem trochę zmęczona. Sylwestra spędzę na spokojnie, by w Nowy Rok odbyć już pierwszy trening. Próbowałam szukać na ten dzień otwartej siłowni lub basenu, ale chyba wszystko będzie zamknięte, więc będę musiała ćwiczyć w domu ze swoimi przyborami. Sportowcy świętują trochę inaczej niż większość ludzi. Balowanie niemal do rana, a później trzeźwienie przez cały dzień niezbyt dobrze wpływa na sportową formę. Nie po to wylewam litry potu na treningach, by potem marnować efekty ciężkiej pracy.
– Przejdźmy do podsumowań kończącego się roku. Pierwsze sukcesy osiągnęła pani pływając z inną partnerką, Jolantą Ogar. Co było tego przyczyną?
– Startowałam z Jolą, z którą wcześniej występowałam już wspólnie, między innymi na igrzyskach olimpijskich w Londynie, bo mojej obecnej stałej załogantce, Irminie Mrózek Gliszczynskiej, przedłużała się rehabilitacja po kontuzji. Wiosną w Hiszpanii w Pucharze Księżniczki Zofii, który miał rangę Pucharu Europy, zajęłyśmy II miejsce, tracąc do triumfatorek jedynie 3 punkty. Trochę później w Monaco wywalczyłyśmy dla naszego kraju historyczny, brązowy medal mistrzostw Europy. Był to ogromny sukces i nawet nie przypuszczałam, że wkrótce czeka mnie jeszcze większy, ale już z Irminą, która w maju zeszła na wodę i praktycznie nie schodziłyśmy z łódki, trenując jak szalone i nadrabiając stracony czas, bo Irminie, choć trenowała wcześniej sporo na siłowni, to jednak brakowało jej przysłowiowego czucia łódki, a lipcowe mistrzostwa świata w greckich Salonikach były tuż-tuż…
– Po krótkich, ale intensywnych treningach starty potwierdziły dobrą formę.
– Na początek w Pucharze Europy w Kilonii popłynęłyśmy na remis, lecz ostatecznie przegrałyśmy zwycięstwo. Ale kolejny start, już w mistrzostwach świata w Grecji, przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Zwyciężyłyśmy zdobywając złoto i zapisując nowy rozdział w historii polskiego żeglarstwa. Klasa „470” wyszła z cienia windsurfingu, które wcześniej było najbardziej medalodajne w naszych żaglach. Dało to też przykład i zapał innym żeglarzom, pokazując, że wieloletnie tradycje nie są niezbędne, bo do osiągania sukcesów wystarczy rzetelność i ciężka praca.
– Jak wyglądała rywalizacja na mistrzostwach świata?
– Pływa się 10 punktowanych wyścigów i jedenasty medalowy, podwójnie punktowany, w którym startuje jedynie 10 najlepszych załóg. W dziesięciu wyścigach płynęłyśmy najrówniej, bo tylko dwa razy byłyśmy poza pierwszą trójką, ale ani razu nie zwyciężyłyśmy. Dało nam to jednak aż 16 punktów przewagi nad drugimi Brytyjkami i przed medalowym startem byłyśmy już pewne srebra, a do złota brakowało jedynie tego, by nie dać się zbyt dużo wyprzedzić najgroźniejszym rywalkom, które mogły uzyskać maksymalnie 20 oczek w przypadku I miejsca. Praktycznie miałyśmy więc zwycięstwo w kieszeni, ale wiem z doświadczenia, że w medalowych wyścigach wszystko może się zdarzyć. Myślałam, że jak nie zdołamy obronić dużej przewagi, to już na zawsze może pozostać w mojej psychice uraz, który będzie paraliżował podczas kolejnych zawodów. I rzeczywiście, w pewnym momencie Brytyjki były drugie, a my przedostatnie, co rodziło spore obawy, że stracimy złoto. Na szczęście zaczęłyśmy powoli odrabiać straty i przesunęłyśmy się na 7. miejsce, co przy drugiej lokacie Brytyjek właśnie nam zapewniło tytuł mistrzyń świata!
– Wygrała pani plebiscyt naszej redakcji także w poprzednim roku, za co nagrodą był pobyt w ośrodku Sandra SPA w Pogorzelicy. Udał się wypoczynek?
– Postanowiłam pojechać do Pogorzelicy po zdobyciu brązu mistrzostw Europy i miałam szczęście, bo w maju była wspaniała pogoda i 30-stopniowe upały niczym w Hiszpanii. Opalałam się na leżaku przed hotelem i skakałam co chwila do basenu.
– A nie odważyła się pani na kąpiel w Bałtyku?
– Nie miałam ochronnej pianki, a woda była o temperaturze 8 stopni Celsjusza, więc nie zaryzykowałam, ale widziałam takich odważnych, co się już kąpali. Przyznam jednak szczerze, że za morską wodą tak bardzo nie tęskniłam, bo praktycznie mam ją na co dzień.
– Dziękujemy za rozmowę. ©℗ „Kurier Szczeciński”, 26.12.2017