Aktualności
Mamy Podróżnika Roku 2014!!! Olek, jesteś Wielkiii!!!
- Szczegóły
Błąd krytyczny rozszerzenia [sigplus]: Dla folderu galerii obrazów 2015/02/14 oczekiwana jest względna ścieżka do folderu startowego określonego w konfiguracji rozszerzenia w zapleczu systemu Joomla!.
Znamy już wyniki – ogłoszone 11 lutego 2015 - ogólnoświatowego internetowego głosowania na Podróżnika Roku 2014, corocznie organizowanego przez prestiżowy National Geographic Magazine. Rzecz jasna głosowaliśmy wszyscy do końca stycznia br. „co dobę na Dobę”, czyli na naszego niezwykłego, skromnego ale „Wielkiego Aleksandra”, po prostu na naszego Olka Dobę z Polic!!! Nasze głosy dołożyły się z pewnością na typowania innych internautów, z całego świata, w konkurencji z 10 innymi uznanymi podróżnikami. Tych głosów na Olka uzbierało się ponad pół miliona no i stało się – po raz pierwszy Podróżnikiem Roku wg czytelników National Geographic został Polak – Aleksander Doba – mistrzowski kajakarz, zdobywca wielu nagród i wyróżnień, jedyny w świecie dwukrotny kajakowy zdobywca Atlantyku!!!
O jego wyczynach na polskich rzekach, na Bałtyku i na Morzu Północnym, i o jego atlantyckich dwukrotnych epopejach atlantyckich – w 2011 roku, z Dakaru do Brazylii, i na przełomie 2013/2014 z Lizbony na Florydę - wielokrotnie pisałem. Dodam tylko, że sponsorem, taktykiem i budowniczym kajaka „Olo”, którym Olek dwukrotnie bezpiecznie przewiosłował Atlantyk, jest nasz znany żeglarz i konstruktor jachtów kpt.j. Andrzej Armiński (obaj na zdjęciu). Superkolos Olek potrafi zawsze i wszędzie opowiadać ze swadą a swoich podróżach, opowiadał też o nich w Szczecinie, teraz 14-15 bm. będzie specjalnym gościem warszawskich targów „Wiatr i Woda 2015”. Spotkania z Olkiem – już Podróżnikiem Roku 2014 - odbędą się w sobotę o godz. 13.00 i w niedzielę o godz. 12.00, na targowej scenie. Olek, jeszcze raz serdeczne gratulacje i wielkie brawa, od nas wszystkich, od wszystkich polskich i światowych podróżników, kajakarzy, żeglarzy, łazików, włóczykijów, wędrowców. Jesteś wśród najlepszych, jesteś Wielki!
Swoją pierwszą transatlantycką wyprawę Olek sam opisał – „Olo ma Atlantyku. Kajakiem przez ocean”. Olek, teraz czekamy na twoją drugą książkę. Na razie dla ciebie jeszcze jeden prezent – najnowszy aktualny felieton Redaktora Naczelnego „Żagli” Waldka Heflicha (Wiesław Seidler):
*****
Waldemar Heflich – „Żagle“, felieton "Nasz Aleksander Wielki"
Pierwszym człowiekiem w historii, który podjął udaną próbę przepłynięcia kajakiem przez Atlantyk był w 1928 r. Niemiec, kapitan Franz Romer. W 58 dni dotarł z Wysp Kanaryjskich na Wyspy Dziewicze. Podobnego wyczynu dokonał w 1956 r. jego rodak Hannes Lindemann, wiosłując 72 dni z Wysp Kanaryjskich na Bahamy.
Jednak obaj kajakarze korzystali z pomocy żagli rozpinanych na małych drzewcach. W 2001 r. Brytyjczyk Peter Bray przewiosłował w 76 dni trasę z Nowej Fundlandii do Irlandii.
W tej sytuacji nasz rodak Aleksander Doba został pierwszym człowiekiem, któremu udało się pokonać ocean od brzegu jednego kontynentu na drugi, tylko za pomocą wiosła. Przepłynął w 99 dni Atlantyk z Afryki (Dakar) do Ameryki Południowej (Acarau w Brazylii), a następnie w 167 dni z Europy (Lizbona), przez Bermudy, do Ameryki Północnej (Port Canaveral na Florydzie). To, czego dokonał 67-letni emerytowany inżynier z Polic, jest dla wielu z nas niewyobrażalnym wyczynem. Trudno jest nam sobie wyobrazić, ile trzeba mieć krzepy w rękach, hartu ducha i umiejętności przetrwania, by w 7-metrowym kajaku sprostać trudom oceanicznej wyprawy. Choć wiemy, że ma wielkie doświadczenie, że przepłynął dookoła Bałtyk, Bajkał, dotarł za krąg polarny, pokonał największe rzeki w Polsce, to wciąż nie możemy dać wiary, że rozprawił się z bezkresnym oceanem!
Gdy zapytałem Olka, czy z każdym dniem jest ciężej pokonywać kolejne mile, czy z dnia na dzień zmęczone ręce trudniej napędzają kajak, ku mojemu zaskoczeniu odpowiedział: Nie! Z każdym dniem jest łatwiej, bo jestem bliżej celu, a i kajak jest coraz lżejszy! Czy tak jest istotnie?! Wydaje się, że jest w tym wiele racji. Doba wie przecież doskonale, że w momencie zwodowania w Lizbonie kajak „Olo” ważył wraz z ładunkiem i kajakarzem około 550 kg.
Gdy dobił do brzegów Florydy był znacznie lżejszy, bo pozbawiony zapasów żywności. Sam kajakarz prawdopodobnie był także szczuplejszy o kilka lub kilkanaście kilogramów. Podczas poprzedniej podróży kajakowej przez Atlantyk schudł 14 kg. Tak do sprawy podchodzi zdobywca oceanów! Ponieważ jest człowiekiem niezwykłym, ma niezwykłe podejście do wszystkich spraw…
Oto fragment SMS-u z 21 stycznia 2011 r.: „Wczoraj o 23.03 przepłynąłem na półkulę południową. Płynąc 10 lat temu do Narwiku, przepływałem przez koło podbiegunowe północne. Nie było problemu. Na globusie i na mapach to cienka linia z przerwami, to przepłynąłem przez przerwę. Równik – najdłuższy równoleżnik, to gruba linia ciągła. Księżyc w pełni, lecz za chmurami. Według GPS równik tuż-tuż. Pokazał się księżyc i zobaczyłem coś ciemnego przede mną... Przy kursie 180 prostopadle do mojej trasy, czarna smuga prześwitująca przez fale – RÓWNIK! Jak go przepłynąć? Widzę, że fale przepływają nad nim, to ja – hyc! – na grzbiecie fali na drugą stronę. Klepnąłem wiosłem i już byłem na południowej półkuli. Chrzciła mnie aleja burz przez cztery godziny wichurami i ulewami. Tej nocy dwa ptaki płyną ze mną – na rufie”.
Aleksander Doba osiąga spektakularne sukcesy bez wielkiego rozgłosu, nadęcia medialnego, fanfar i oklasków klakierów. Opowiada o swoich wyczynach z wielkim poczuciem humoru, dystansem do samego siebie, bez przechwałek i gwiazdorstwa. Jest wspaniały w swej skromności i pokorze wobec żywiołów.
Wszystkie swoje wyczyny doskonale zaplanował i zrealizował z inżynierską precyzją. Gdy zgłosił się do Andrzeja Armińskiego z prośbą o skonstruowanie i zbudowanie oceanicznego, kosmicznego kajaka, wiedział dokładnie, co chce na nim osiągnąć. Tylko dzięki takiemu podejściu do sprawy obie atlantyckie wyprawy zakończyły się powodzeniem. Gdyby był Francuzem, powitano by go jak bohatera narodowego i w odkrytym samochodzie jechałby wśród milionów paryżan Polami Elizejskimi do Pałacu Prezydenckiego po Legię Honorową. Gdyby był Brytyjczykiem, stałby się narodową ikoną, a wkrótce po zakończeniu wyprawy zostałby szlachcicem i pasowanym na rycerza. W Polsce, niestety, na takie zaszczyty i uznanie liczyć raczej nie może. Bo cóż znaczy najlepszy na świecie kajakarz wobec polskich gwiazd i celebrytów wszelkiej maści. Kto będzie chciał spytać Olka o to, co znaczy siła, wytrwałość, determinacja i walka z przeciwnościami?! Kto będzie chciał skorzystać z jego olbrzymiej wiedzy o ludzkiej kondycji fizycznej i psychicznej?! Przecież na wszelkie pytania odpowiedzi udzielą w telewizji znani i lubiani, którym może uda się czasami pomylić Dobę z Dodą…
Gdy zapytałem Olka, czy z każdym dniem jest ciężej pokonywać kolejne mile, czy z dnia na dzień zmęczone ręce trudniej napędzają kajak, ku mojemu zaskoczeniu odpowiedział: Nie! Z każdym dniem jest łatwiej, bo jestem bliżej celu, a i kajak jest coraz lżejszy! Czy tak jest istotnie?! Wydaje się, że jest w tym wiele racji. Doba wie przecież doskonale, że w momencie zwodowania w Lizbonie kajak „Olo” ważył wraz z ładunkiem i kajakarzem około 550 kg.
Gdy dobił do brzegów Florydy był znacznie lżejszy, bo pozbawiony zapasów żywności. Sam kajakarz prawdopodobnie był także szczuplejszy o kilka lub kilkanaście kilogramów. Podczas poprzedniej podróży kajakowej przez Atlantyk schudł 14 kg. Tak do sprawy podchodzi zdobywca oceanów! Ponieważ jest człowiekiem niezwykłym, ma niezwykłe podejście do wszystkich spraw…
Oto fragment SMS-u z 21 stycznia 2011 r.: „Wczoraj o 23.03 przepłynąłem na półkulę południową. Płynąc 10 lat temu do Narwiku, przepływałem przez koło podbiegunowe północne. Nie było problemu. Na globusie i na mapach to cienka linia z przerwami, to przepłynąłem przez przerwę. Równik – najdłuższy równoleżnik, to gruba linia ciągła. Księżyc w pełni, lecz za chmurami. Według GPS równik tuż-tuż. Pokazał się księżyc i zobaczyłem coś ciemnego przede mną... Przy kursie 180 prostopadle do mojej trasy, czarna smuga prześwitująca przez fale – RÓWNIK! Jak go przepłynąć? Widzę, że fale przepływają nad nim, to ja – hyc! – na grzbiecie fali na drugą stronę. Klepnąłem wiosłem i już byłem na południowej półkuli. Chrzciła mnie aleja burz przez cztery godziny wichurami i ulewami. Tej nocy dwa ptaki płyną ze mną – na rufie”.
Aleksander Doba osiąga spektakularne sukcesy bez wielkiego rozgłosu, nadęcia medialnego, fanfar i oklasków klakierów. Opowiada o swoich wyczynach z wielkim poczuciem humoru, dystansem do samego siebie, bez przechwałek i gwiazdorstwa. Jest wspaniały w swej skromności i pokorze wobec żywiołów.
Wszystkie swoje wyczyny doskonale zaplanował i zrealizował z inżynierską precyzją. Gdy zgłosił się do Andrzeja Armińskiego z prośbą o skonstruowanie i zbudowanie oceanicznego, kosmicznego kajaka, wiedział dokładnie, co chce na nim osiągnąć. Tylko dzięki takiemu podejściu do sprawy obie atlantyckie wyprawy zakończyły się powodzeniem. Gdyby był Francuzem, powitano by go jak bohatera narodowego i w odkrytym samochodzie jechałby wśród milionów paryżan Polami Elizejskimi do Pałacu Prezydenckiego po Legię Honorową. Gdyby był Brytyjczykiem, stałby się narodową ikoną, a wkrótce po zakończeniu wyprawy zostałby szlachcicem i pasowanym na rycerza. W Polsce, niestety, na takie zaszczyty i uznanie liczyć raczej nie może. Bo cóż znaczy najlepszy na świecie kajakarz wobec polskich gwiazd i celebrytów wszelkiej maści. Kto będzie chciał spytać Olka o to, co znaczy siła, wytrwałość, determinacja i walka z przeciwnościami?! Kto będzie chciał skorzystać z jego olbrzymiej wiedzy o ludzkiej kondycji fizycznej i psychicznej?! Przecież na wszelkie pytania odpowiedzi udzielą w telewizji znani i lubiani, którym może uda się czasami pomylić Dobę z Dodą…
Olek pokonując kajakiem Atlantyk, po raz kolejny przesunął barierę ludzkich możliwości. Jak sam twierdzi, pochodzi z długowiecznej rodziny, więc ma przed sobą jeszcze ponad 30 lat wiosłowania. Czy pokona Ocean Indyjski, może zmierzy się z Pacyfikiem, a może wyznaczy inny niewiarygodnie trudny cel? Aleksander Wielki, król mórz i oceanów z wiosłem, jest gotów na każde wyzwanie. Nie od dziś przecież wiadomo, że jego motto brzmi: Lepiej żyć jeden dzień jako tygrys niż sto dni jako owca!
Waldemar Heflich, „Żagle”, luty 2014
Zdjęcia: Wiesław Seidler