ZOZZ header
×

Błąd

Błąd krytyczny rozszerzenia [sigplus]: Dla folderu galerii obrazów 2015/07/25 oczekiwana jest względna ścieżka do folderu startowego określonego w konfiguracji rozszerzenia w zapleczu systemu Joomla!.

Błąd krytyczny rozszerzenia [sigplus]: Dla folderu galerii obrazów 2015/07/25 oczekiwana jest względna ścieżka do folderu startowego określonego w konfiguracji rozszerzenia w zapleczu systemu Joomla!.

Stacjonujące na wyspie Kos popularne statki wycieczkowe oferują kilkugodzinne rejsy o nazwie „Trzy wyspy w jeden dzień”. Nie ma technicznych ograniczeń dla zaliczenia trzech wysp w parę godzin, ale współczuję turystom, których przegania się jak bydło, oferując im złudzenie doświadczania wspaniałej przygody. Problem w tym, że ogłupiający przemysł turystyczny koncentruje się raczej na ilości efektownych i tanich trików, zamiast skoncentrować się na jakości dostarczanych klientowi przeżyć. Dwa tygodnie urlopu to za mało by odhaczyć wszystkie pozycje z przewodnika, ale czy o taką iluzję aktywnego wypoczynku powinno chodzić?

Cierpią na tym zarówno turyści, traktowani jak chodzące portfele jak i sami Grecy, którzy uwierzyli, że masowa turystyka jest znakomitym sposobem na rozwiązanie większości greckich problemów i wygodne życie. Wpędzeni w pułapkę łatwego zarobku mieszkańcy wysp, zamieniają się na cztery miesiące w treserów małp, przejmując przy okazji część małpich zwyczajów. Tym sposobem już trzecie pokolenie Greków odchodzi od ciężkiej pracy przy gajach oliwnych, od wyeksploatowanego rybołówstwa, od harówki w kopalniach i od próby ułożenia sobie życia poprzez codzienną, mrówczą pracę, na rzecz łatwego zarobku na naiwniakach, którzy przecież muszą zostawić tu swoje pieniądze. Przekonanie Greków o słuszności wybranej drogi podtrzymuje od lat Unia Europejska, która gorliwie łata wszystkie dziury, zamiast skoncentrować się na wytyczeniu łatwiejszej w utrzymaniu trasy.

Dla odwiedzającej Bruna babci postanowiliśmy zorganizować własną wycieczkę „Trzy wyspy”, która zamiast kilku godzin trwała prawie dwa tygodnie. Pierwszego dnia wykonaliśmy duży przeskok z Kosu na wyspę Symi. Mimo silnego wiatru i sporej fali, nasza nowa załogantka spisała się doskonale i okazała się odporna na chorobę morską.

Współczesne Symi słynie z neoklasycznej stolicy, okalającej malowniczą zatokę portową. Urok tego miejsca odkryto całkiem niedawno, ale masowa turystyka błyskawicznie zmieniła spokojny porcik w zatłoczony i głośny kurort.
- W każdej knajpce słychać muzykę z filmu „Grek Zorba”. To musi być jeden z ich największych hitów - zauważyła Mariolka.
- Gwarantuję ci, że słuchają tego równie bezmyślnie jak ja po trzech miesiącach pobytu w tutaj. Puszczają to tylko dla turystów, którzy przyjeżdżają z własną wizją Grecji. Kiedyś darzyłem sympatią ten kawałek, ale teraz wydaje mi się on prawie psychodeliczny.

Nazajutrz rano uciekliśmy z przepełnionej kei, by znaleźć oazę spokoju na drugim końcu wyspy. Panormitis to zamknięta zatoka z wąskim wejściem, stanowiąca doskonały naturalny port. Bujna zieleń okolicznych wzgórz daje cień zmęczonym upałami żeglarzom i schronienie milionom cykad, których dźwięk wypełnia powietrze. Na lądzie jedyną atrakcją jest klasztor, słynący z cudownej ikony. Setki wiernych przybywają tu każdego dnia lokalnym promem, by na kilka godzin ożywić nieco to spokojne miejsce. Przywożą ze sobą metalowe płytki z odciskiem ręki, nogi lub innej części schorowanego ciała i wieszają pod ikoną w nadziej na rychłe wyzdrowienie.

Po trzech dniach bujania się na kotwicy pożeglowaliśmy na wyspę Tilos.
- Dzisiaj popłyniemy na wyspę słoni. - oznajmiłem z rana.
- Jakich słoni? - zapytała Mariolka.
- Ostatnich europejskich słoni, które żyły tam prawdopodobnie jeszcze kilka tysięcy lat temu. Odizolowane przez tysiące lat na oddalającej się od brzegu wyspie, wyewoluowały w osobny karłowaty podgatunek, przystosowany do ubogiej diety. W jednej z wiosek jest muzeum, gdzie można zobaczyć szkielet takiego karła. Dorosły osobnik mierzył zaledwie 120 centymetrów. Mniej więcej tyle co osioł!

Zacumowaliśmy w porciku Livadia. Mimo pełni sezonu miasteczko stanowi idealne miejsce na spokojne wakacje, oferując jednocześnie wszystko, czego turysta może potrzebować.
Karolina, Bruno i Mariolka zajęli na plaży strategiczną pozycję pod drzewem, zapewniającym całodzienny cień, a ja wybrałem się na wędrówkę w poszukiwaniu karłowatych słoni.
- Przepraszam, gdzie znajdę muzeum przyrodnicze? - zapytałem sprzedawcę w najbliższym sklepie.
- Jakie muzeum?
- No takie, w którym pokazujecie szkielet waszego małego słonia. Karła. Żył tu kiedyś. Na waszej wyspie.
- Aaaa... chodzi ci zapewne o ten pokój z kilkoma starymi gnatami – odpowiedział rozbawiony starszy pan - Musisz wynająć samochód albo skuter. To osiem kilometrów stąd, z drugiej strony wyspy, za górami. Za daleko żeby iść.
- Daleko? Przyzwyczailiście się do małych odległości i nawet do tawerny jeździcie skuterami. Dla mnie to doskonały trening po całych dniach na jachcie.
- Rób jak chcesz, ale uważaj na upał. Dzisiaj zapowiadają rekordowe temperatury. Po drodze nie ma żadnego cienia.
Po kilku godzinach marszu przez półpustynną krainę zamieszkaną przez setki zdziczałych kóz dotarłem na miejsce. Muzeum mieści się w jednym małym pomieszczeniu na parterze starego domu. Wewnątrz zastałem starszą panią, pół szkieletu słonia i kilka tablic z rysunkami i naukowymi artykułami napisanymi po grecku.
- Dzień dobry, czy to jest to słynne na całym świecie muzeum słoni z Tilos?
- Tak! - odpowiedziała ochoczo zaskoczona kustoszka - Opowiem panu wszystko co wiem na ten temat. Kilkadziesiąt lat temu przyjechał do nas pewien naukowiec... - rozpoczęła swoją długą i pełną najdrobniejszych szczegółów opowieść. Profesjonalizm narratorki był bez zarzutu, ale po kilku zdaniach przestałem koncentrować się na treści. Moją uwagę w całości pochłonęła sama postać przewodniczki. Starsza pani z wypiekami na twarzy recytowała historię swojego życia, gniotąc w prawej dłoni rąbek sięgającej tuż za kolana sukienki. Wyglądała jak podekscytowana ośmioletnia dziewczynka, która nauczyła się trudnego wierszyka i pragnie podzielić się nim z całym światem.
- A tutaj proszę zobaczyć wycinek z National Geographic. Widzi pan! Ten słoń pływa w morzu! Słonie uwielbiają pływać i oddychają przez trąbę. Bardzo możliwe, że nasze słonie pływały pomiędzy wyspami.
Podczas powrotu na jacht upał sięgnął zenitu. Kiedy szedłem wzdłuż głównej drogi kilka samochodów i motocykl zatrzymywało się, żeby spytać czy nie potrzebuję podwiezienia.
- Jest pani bardzo miła, ale proszę mi uwierzyć, że idę dla przyjemności. Mam wodę, jedzenie, dobre buty i kapelusz. Niczego więcej mi nie trzeba - odpowiedziałem uprzejmie zatroskanej i zdziwionej motocyklistce. By uniknąć kolejnych tłumaczeń i zmienić krajobraz zboczyłem na pieszą ścieżkę biegnącą na dnie wąwozu, pełnego kwitnących oleandrów i przestraszonych kóz. Pod drogowskazem na samym początku ścieżki znalazłem napisaną po angielsku wskazówkę: „Ścieżka od Lethra do Livadia jest niebezpieczna 200 metrów przed skałą Lidi, gdyż jej część zawaliła się ostatniej zimy. Jeśli zdecydujesz się iść tamtędy, podejmujesz ryzyko na własną odpowiedzialność. Będziesz musiał się... wspinać! (jak komandos!!!).” Informacja utwierdziła mnie w przekonaniu o słuszności wyboru trasy, a samo ostrzeżenie okazało się lekko przesadzone. Autorowi notatki chodziło chyba bardziej o odstraszenie płoszących kozy turystów niż o kwestię bezpieczeństwa.

Z Tilos pożeglowaliśmy na wulkaniczne Nisiros, gdzie byliśmy już wcześniej z Karoliną i Brunem. Nisiros jest naszą ulubioną wyspą Dodekanezu, więc musieliśmy koniecznie pokazać ją Mariolce. Poza tym, podczas poprzedniej wizyty nie udało nam się wystarczająco dokładnie zbadać okolicy. Każda wysepka to w zasadzie osobny świat, więc nawet dziesięć kolejnych odwiedzin nie wyczerpałoby tematu.
- Kiedy wyjdziesz z głównego krateru wulkanu, koniecznie skręć w lewo idź piętnaście minut pod górę - instruował właściciel wypożyczalni aut - Nawet jeżeli widziałeś już ten wulkan, ale nie byłeś w bocznych kraterach, to niczego nie widziałeś. Po wizycie w kraterach wjedź samochodem na mój ulubiony punkt widokowy koło małego kościoła. Żeby tam trafić musisz skręcić w prawo za czarnym zbiornikiem na wodę dla kóz.

Kolejne trzy dni na wyspie pozwoliły nam odkryć następne jej tajemnice. Zbaczając z głównych dróg dotarliśmy do opuszczonej wioski na wybrzeżu, na jednej z plaż odkryliśmy wydrążone w pumeksowym klifie jaskinie, w których współcześni jaskiniowcy rozbili namioty, pili wino i grali na samodzielnie wykonanych kobzach, oraz zbadaliśmy intrygującą nas od poprzedniej wizyty historię opuszczonego hotelu na północnym wybrzeżu.

- Pytasz o ten wielki hotel? Chodź, pokażę ci emaliowaną tablicę reklamową z końca XIX wieku. Kiedyś był to bardzo znany kurort, ze względu na wulkaniczne gorące źródła wypływające tuż pod budynkiem. Na przełomie wieków wielki sztorm zniszczył kompleks. Właściciel rozchorował się podczas próby ratowania dobytku i zmarł. Jego synowie próbowali odbudować to co zostało, ale poddali się i wyjechali do USA. Wnuk zmarłego wrócił tu w latach osiemdziesiątych i praktycznie zbudował wszystko od nowa, inwestując sześć milionów dolarów. W budynku jest nawet elektryczność. Zabrakło tylko okien i wykończenia, ale pamiętając o losie pierwszego hotelu, wnuk postanowił zbudować falochron. Prawdopodobnie nie dał łapówki komu trzeba, prawdopodobnie zbudował falochron bez stosownego zezwolenia, faktem jest, że skończył z tego powodu w więzieniu i przesiedział w nim trzy lata. Kiedy wyszedł, wypiął się na tutejszych urzędników i kupił cztery hotele gdzie indziej. Urzędnicy dopięli swego, hotel stoi pusty i niszczeje, a miejscowi nie mają pracy. Tak robi się w Grecji interesy - podsumował swoją opowieść właściciel wypożyczalni.

Odczuwając ciągły niedosyt wrażeń musieliśmy zakończyć naszą wycieczkę „Trzy wyspy” i pożegnać babcię wracającą do domu.
- Pozdrów wszystkich, szczególnie rodzinę i żeglarzy z Mariny Kamień Pomorski. To był świetny czas. Przy okazji przekonaliśmy się, że możemy żeglować z kolejną osobą na pokładzie, więc w październiku możemy przyjąć drugą babcię na Kanarach.
- Przekażę pozdrowienia. Dbajcie o siebie i spodziewajcie się mnie na Karaibach. Niedługo przechodzę na emeryturę i spodobało mi się to rodzinne żeglowanie!

Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena - Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.

Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Sputnik Team

Kos, Grecja 16.07.2015 r.

{gallery}2015/07/25{/gallery}
 
Początek strony