Aktualności
Sputnikiem dookoła Ziemi – witamy na Karaibach
- Szczegóły
- Gdzie dostałeś tą zupę!? – prosto z mostu zapytała przechodząca obok mojego stolika wyjątkowo pulchna, kreolska elegantka. Podniosłem nieśmiało wzrok znad talerza tłustej, aromatycznej zupy z krowich stóp i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że za chwilę zostanę pożarty razem z moim daniem i połową targowiska w Castries.
- Tutaj obok, w barze u Tediego…
- Ile dałeś!?
- 10 dolców EC…
- Chcę tą zupę Tedy! Zrozumiałeś? – zawołała niecierpliwa i niewątpliwie głodna klientka, próbująca z trudem usadowić się na ciasnej ławeczce stolika, ustawionego w wąskim przejściu między straganami z przyprawami, a prowizorycznymi barami, których widok wywołałby spazmy, epilepsję lub udar mózgu u przeciętnego polskiego inspektora sanepidu.
Do stolicy Santa Lucii przypłynąłem z francuskiej Martyniki, by odebrać z lotniska przylatującego z Kanady polskiego żeglarza Henia, którego jacht kotwiczył na stałe w Le Marin, gdzie od trzech tygodni miałem swoją bazę. Przybyłem dzień wcześniej, by poszwędać się po zakamarkach tego miasta i tak trafiłem na targowisko, oferujące T-shirty z Bobem Marleyem, koszule z papugami, rzeźby z kokosów, koszyki z liści palmowych, setki wonnych przypraw, lokalne warzywa i owoce, których nie potrafiłem jeszcze nazwać i oczywiście skrzynki pełne ryb, których aromat mieszał się z zapachem cynamonu i palonych skrętów (...)
Martynika - 8 stycznia 2016 r.
Całość relacji - do pobrania
- Tutaj obok, w barze u Tediego…
- Ile dałeś!?
- 10 dolców EC…
- Chcę tą zupę Tedy! Zrozumiałeś? – zawołała niecierpliwa i niewątpliwie głodna klientka, próbująca z trudem usadowić się na ciasnej ławeczce stolika, ustawionego w wąskim przejściu między straganami z przyprawami, a prowizorycznymi barami, których widok wywołałby spazmy, epilepsję lub udar mózgu u przeciętnego polskiego inspektora sanepidu.
Do stolicy Santa Lucii przypłynąłem z francuskiej Martyniki, by odebrać z lotniska przylatującego z Kanady polskiego żeglarza Henia, którego jacht kotwiczył na stałe w Le Marin, gdzie od trzech tygodni miałem swoją bazę. Przybyłem dzień wcześniej, by poszwędać się po zakamarkach tego miasta i tak trafiłem na targowisko, oferujące T-shirty z Bobem Marleyem, koszule z papugami, rzeźby z kokosów, koszyki z liści palmowych, setki wonnych przypraw, lokalne warzywa i owoce, których nie potrafiłem jeszcze nazwać i oczywiście skrzynki pełne ryb, których aromat mieszał się z zapachem cynamonu i palonych skrętów (...)
Martynika - 8 stycznia 2016 r.
Całość relacji - do pobrania