Aktualności
Sputnikiem dookoła Ziemi – polskie Karaiby
- Szczegóły
- Powiedz mi jak to jest w ogóle możliwe, że pochodzimy z tej samej gminy, ja z Kamienia a ty z Benic, obydwaj jesteśmy żeglarzami, a nie spotkaliśmy się jak do tej pory? – Zapytałem kapitana jachtu Nicolette, który dopłynął do Le Marin po dwumiesięcznym dryfowaniu po Atlantyku bez steru. Krzychu i Wiśnia przez kilkadziesiąt dni walczyli o ocalenie uszkodzonego jachtu, chociaż mieli szansę bezpiecznej ewakuacji na statek, który zabrał połowę ich załogi.
- Tak się złożyło, że nie żeglowałem nigdy z Mariny Kamień Pomorski, a moje morskie doświadczenia zdobywałem na szczecińskich jachtach. Czasem widocznie trzeba przedryfować przez Atlantyk żeby się spotkać. – zażartował Krzysiek.
- Gratuluję przeprawy i uratowania jachtu. Łajba nie była wasza i miała pełne ubezpieczenie. Większość żeglarzy w takiej sytuacji zwiałaby na pierwszy przepływający statek. Trzeba mieć sporo odwagi żeby podjąć się takiego wyzwania.
- Słuchaj, tak naprawdę to walczyliśmy o uratowanie naszego miejsca pracy. Gdybyśmy zeszli z jachtu, musielibyśmy szukać innej roboty. Poza tym kadłub był szczelny, mieliśmy zapas wody i jedzenia, więc nie było bezpośredniego zagrożenia. W zasadzie można powiedzieć, że spędziliśmy kilka tygodni w luksusowej tratwie ratunkowej.
Natychmiast zaprzyjaźniliśmy się z załogą Nicolette i wprowadziliśmy chłopaków w krąg polskich znajomych przebywających obecnie na Martynice. Wbrew pozorom na tej francuskiej wyspie zdarza nam się wcinać kabanosy prawie tak samo często jak w domu. Spotkania na pokładzie Sputnika II, Lady Dany, Carpe Diem 7, Alany, Poly i wielu innych jachtów z biało-czerwonymi banderami lub załogami są tutaj codziennością.
- Lecę na tydzień do domu. Będę w Kamieniu, więc mogę przewieźć wam coś w obydwie strony. Macie jakieś pilne potrzeby? – wspaniałomyślnie zaproponował Krzysiek.
- Jeżeli masz luz w bagażu, to mógłbyś w sumie zabrać stąd kilka butelek rumu agricole. Jedną koniecznie trzeba dostarczyć załodze Mariny Kamień Pomorski dla uczczenia rocznej współpracy przy naszym projekcie. Niech nasi niezawodni przyjaciele poczują się przez chwilę jak piraci z Karaibów!
Przez ostatnie sześć tygodni z rzędu pracowałem intensywnie reperując francuskie jachty, by jak najszybciej odłożyć część gotówki niezbędnej do zakupu większej łajby. Nieliczne wolne weekendy poświęcaliśmy na symboliczny wypoczynek i przygotowanie Sputnika II do ewentualnej sprzedaży, oraz podobnie jak tutejsze kraby, dokonywaliśmy kolejnych przymiarek przed zmianą naszej bezpiecznej, ale przymałej muszli na większą i wygodniejszą.
- Poznałem fińskiego mechanika Simona. Mówił, że ma do sprzedaży jacht, który mógłby odpowiadać naszym wymaganiom i budżetowi, przy założeniu, że znajdziemy kupca na Sputnika II. Myślę, że powinniśmy mu się przyjrzeć w najbliższą niedzielę. Gość zaproponował nawet próbny rejs. – Oznajmiłem któregoś dnia po powrocie z pracy.
W umówionym terminie postawiliśmy żagle na Endurance 35 – trzydziestoletnim keczu, który od razu przypadł nam do gustu.
- Chcę być z tobą szczery – zaczął rozmowę Simon – jacht wymaga kilku drobnych napraw i przeróbek jeżeli ma być całkiem pewny. Wszystko ci pokażę. Szykowaliśmy go z żoną dla siebie, ale teraz mieszkamy na lądzie, a ja chcę się skoncentrować na pracy. Nie mam czasu na żeglowanie. Żagle są nowe, silnik sprawny, takielunek ma tylko kilka lat, a kadłub nie ma uszkodzeń. Odrobina kosmetyki, poprawki w instalacji elektrycznej, zmiana baterii i można żeglować.
Podczas próbnego rejsu odkryłem jeszcze parę innych drobnych wad, ale mieściły się one w zakresie tego, co mógłbym zrobić sam. Cena była adekwatna do stanu jednostki. Brunowi przypadł do gustu duży i płaski pokład pomiędzy bukszprytem i nadbudówką, a Karolinie spodobało się jasne i gotowe do zamieszkania wnętrze. Szybko sporządziłem ogłoszenie o sprzedaży naszej rakiety i rozpuściłem wici zdając sobie sprawę z tego, że cała procedura może potrwać dłużej niż byśmy chcieli.
W międzyczasie oglądaliśmy jeszcze kilka innych jachtów, które albo były poza naszym zasięgiem, albo zupełnie nam się nie podobały. Po wizycie na pewnym Trismusie i starym Janeau, Karolina nie kryła zdegustowania.
- Czy ci dwaj Francuzi całkiem oszaleli? Dawno nie widziałam tak zapuszczonych i prowizorycznie wykonanych łodzi. Życzą sobie zawrotnych kwot za złom, w którym po kilku minutach zbiera mi się na mdłości. Jak na razie wygrywa oferta Fina. Ten jacht pasuje do nas a my do niego.
Kilka osób zainteresowało się naszym ogłoszeniem. Póki co nie udało się jednak znaleźć nabywcy i kontynuowaliśmy poszukiwania.
W tutejszym klimacie europejskie tempo pracy, które przywiozłem ze sobą na Karaiby okazało się trudne do utrzymania i po prawie dwóch miesiącach szlifowania, laminowania, malowania, klejenia, spawania i polerowania postanowiłem zrobić sobie tygodniowe wakacje pod żaglami. W ten plan doskonale wpasowała się propozycja Bartka – właściciela i kapitana luksusowego trimarana Poly, z którym zaprzyjaźniliśmy się jeszcze na Kanarach.
- Słuchajcie, mamy teraz przerwę między rejsami czarterowymi i zapraszamy was na wspólne, rodzinne żeglowanie na Poly. Bez pasażerów i bez pośpiechu. Pożeglujemy najpierw na wschodnią stronę Martyniki, gdzie jachty czarterowe raczej się nie zapuszczają, a potem możemy ruszyć na Santa Lucię. Przy okazji poznałbyś mój jacht, może w przyszłym sezonie mógłbyś go czasem poprowadzić.
- Świetny plan! Dopiero co zastanawialiśmy się nad wypadem na Santa Lucię by pożegnać Mariusza i Kelly, którzy ruszają powoli w stronę Panamy. Wschodnia Martynika też od dawna nas intryguje. Przy okazji Bruno miałby okazję pobawić się z waszymi chłopcami. Płyniemy z wami.
W sobotę rano zaokrętowaliśmy się na trimaranie.
- Kiedy ostatnio spałeś na pełnowymiarowym, dwuosobowym łóżku? – Zapytał Bartek wprowadzając nas do obszernej kabiny.
- Kilka miesięcy temu. Chyba jeszcze na Gomerze. Wasza łajba to prawdziwy dom na wodzie!
Po trzech godzinach przyjemnej żeglugi rzuciliśmy kotwicę w wąskiej i płytkiej zatoce Cul-de-Sac des Anglais. Trudne, wąskie przejście między rafami wymagało od nas pełnego skupienia i współpracy przy obserwacji dna, namiarów kompasowych, przyboju i wskazań przyrządów. Nie ryzykowalibyśmy tych manewrów przy wzburzonym morzu, ale pogoda była od kilku dni doskonała, a widok, który nam się ukazał wynagrodził tą odrobinę dodatkowego wysiłku.
Na kotwicowisku byliśmy jedynym jachtem, a do tutejszych dziewiczych plaż można dotrzeć jedynie od strony morza. Prowizoryczne szałasy ze starych żagli rozpiętych między palmami kokosowymi są czasem odwiedzane przez przywożonych motorówkami turystów, szukających prywatności. Ostatni z nich odpływali, kiedy przejmowaliśmy to miejsce, by rozpalić ognisko tlące się przez dwa kolejne dni naszego pobytu na plaży.
Wschodnia strona Martyniki to raj dla miłośników wędkowania i podwodnych polowań.
Uzbrojony w kuszę wskoczyłem z rufy do wody. Po dwudziestu sekundach miałem pierwszą zdobycz. W ciągu dziesięciu minut upolowałem ryby na kolację dla całej załogi i zająłem się połowem wielkich konch, z których postanowiłem sporządzić pyszny sos do makaronu. Jedna taka muszla to dom dla ślimaka, którego wielkość można porównać do sporej piersi z kurczaka. W pięć minut podniosłem z dna cztery konchy. Czyste, białe mięso zwane tutaj lambi można porównać do mięsa ośmiornicy. Ma podobną konsystencję i smak. Jest lekko gumiaste po ugotowaniu, ale bardzo delikatne w smaku. Kłopotliwe jest jednak wyciąganie go z muszli. Miejscowi rybacy wykonują młotkiem mały otwór na jej wąskim końcu by przeciąć mięsień, którym ślimak przytwierdza się do twardej skorupy. Próbowaliśmy tego samego ale bez rezultatu. Ostatecznie zmuszeni byliśmy całkowicie rozbić piękne muszle, które kruszyły się na ostre jak brzytwy kawałki.
Podczas otwierania ostatniej konchy nie trafiłem młotkiem w cel i mój palec wskazujący z całym impetem uderzył w ostrą krawędź. Krwawiąca rana była średnio głęboka, więc nie przejąłem się nią specjalnie, ale na drugi dzień palec zaczął szybko puchnąć.
- Nie chcę robić nikomu kłopotu, ale obawiam się że będziecie musieli odwieźć nas do Le Marin. – Oznajmiłem Bartkowi o świcie. – Nie zdecyduję się na rejs na Santa Lucię z rozwijającą się infekcją. Nie działa tam ani moje prywatne, ani publiczne ubezpieczenie europejskie. Wolę iść z tym do lekarza tutaj i załatwić sprawę antybiotykiem, zanim szamani z sąsiedniej wyspy uchlastają mi łapę maczetą.
W szpitalu w Le Marin okazało się, że jednostka nie ma licencji na leczenie urazów dłoni. Konieczne było wynajęcie samochodu, by dostać się do placówki w Fort de France. W międzyczasie przekonaliśmy się, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd przez agenta i nasza kosztowna polisa, którą od dwóch lat opłacaliśmy w PZU nie działa na Martynice. Mimo wcześniejszych zapewnień mailowych i smsowych, nie uzyskaliśmy pomocy, na którą liczyliśmy.
Po stracie całego dnia w szpitalu i prawie stu euro z portfela ostatecznie wróciliśmy na Sputnika II by dokończyć rozpakowywanie się po przesiadce z Poly.
- To był krótki ale intensywny weekend. – Podsumowałem, kończąc pisać kolejną relację. – Nauczyłem się, że najszybsza poczta między Le Marin a Kamieniem Pomorskim to worek żeglarski kolegi, sprawdziłem warunki kotwiczenia po nawietrznej stronie wyspy, przekonałem się jak nie otwierać konch, jak poruszać się po tutejszych szpitalach i że wydawanie pieniędzy na ubezpieczenia jest jak wyrzucanie ich do śmietnika. Lepiej trzymać kasę w skarpecie i użyć jej kiedy potrzebujesz. W trudnej sytuacji i tak zawsze będą szukać sposobu na to, żeby pokazać ci cztery litery.
Kiedy pisałem ostatnie zdania najnowszego tekstu ktoś zapukał w dziób Sputnika II.
- Dzień dobry, dowiedziałem się z tablicy ogłoszeń, że chcecie sprzedać ten jacht. Czy to nadal aktualne? – Zapytał spalony na różowo Belg, który zapomniał o tym, że dwa dni aklimatyzacji do tutejszego słońca to stanowczo za mało.
- Tak, zapraszamy na pokład! – Zawołała Karolina – Wyglądasz na spragnionego. Masz ochotę na szklankę wody?
- O tak, byłem tu ponad dwadzieścia lat temu, ale zapomniałem jak zabójczy może być ten klimat dla przylatującego zimą Europejczyka. Wybrałem się tu specjalnie z dziewczyną by kupić pewien jacht, ale nie mogę go znaleźć… Mogę rozejrzeć się u was?
- Oczywiście, czuj się jak u siebie na pokładzie!
Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena - Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.
Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Sputnik Team
Le Marin, Martynika 29.02.2016 r.
- Tak się złożyło, że nie żeglowałem nigdy z Mariny Kamień Pomorski, a moje morskie doświadczenia zdobywałem na szczecińskich jachtach. Czasem widocznie trzeba przedryfować przez Atlantyk żeby się spotkać. – zażartował Krzysiek.
- Gratuluję przeprawy i uratowania jachtu. Łajba nie była wasza i miała pełne ubezpieczenie. Większość żeglarzy w takiej sytuacji zwiałaby na pierwszy przepływający statek. Trzeba mieć sporo odwagi żeby podjąć się takiego wyzwania.
- Słuchaj, tak naprawdę to walczyliśmy o uratowanie naszego miejsca pracy. Gdybyśmy zeszli z jachtu, musielibyśmy szukać innej roboty. Poza tym kadłub był szczelny, mieliśmy zapas wody i jedzenia, więc nie było bezpośredniego zagrożenia. W zasadzie można powiedzieć, że spędziliśmy kilka tygodni w luksusowej tratwie ratunkowej.
Natychmiast zaprzyjaźniliśmy się z załogą Nicolette i wprowadziliśmy chłopaków w krąg polskich znajomych przebywających obecnie na Martynice. Wbrew pozorom na tej francuskiej wyspie zdarza nam się wcinać kabanosy prawie tak samo często jak w domu. Spotkania na pokładzie Sputnika II, Lady Dany, Carpe Diem 7, Alany, Poly i wielu innych jachtów z biało-czerwonymi banderami lub załogami są tutaj codziennością.
- Lecę na tydzień do domu. Będę w Kamieniu, więc mogę przewieźć wam coś w obydwie strony. Macie jakieś pilne potrzeby? – wspaniałomyślnie zaproponował Krzysiek.
- Jeżeli masz luz w bagażu, to mógłbyś w sumie zabrać stąd kilka butelek rumu agricole. Jedną koniecznie trzeba dostarczyć załodze Mariny Kamień Pomorski dla uczczenia rocznej współpracy przy naszym projekcie. Niech nasi niezawodni przyjaciele poczują się przez chwilę jak piraci z Karaibów!
Przez ostatnie sześć tygodni z rzędu pracowałem intensywnie reperując francuskie jachty, by jak najszybciej odłożyć część gotówki niezbędnej do zakupu większej łajby. Nieliczne wolne weekendy poświęcaliśmy na symboliczny wypoczynek i przygotowanie Sputnika II do ewentualnej sprzedaży, oraz podobnie jak tutejsze kraby, dokonywaliśmy kolejnych przymiarek przed zmianą naszej bezpiecznej, ale przymałej muszli na większą i wygodniejszą.
- Poznałem fińskiego mechanika Simona. Mówił, że ma do sprzedaży jacht, który mógłby odpowiadać naszym wymaganiom i budżetowi, przy założeniu, że znajdziemy kupca na Sputnika II. Myślę, że powinniśmy mu się przyjrzeć w najbliższą niedzielę. Gość zaproponował nawet próbny rejs. – Oznajmiłem któregoś dnia po powrocie z pracy.
W umówionym terminie postawiliśmy żagle na Endurance 35 – trzydziestoletnim keczu, który od razu przypadł nam do gustu.
- Chcę być z tobą szczery – zaczął rozmowę Simon – jacht wymaga kilku drobnych napraw i przeróbek jeżeli ma być całkiem pewny. Wszystko ci pokażę. Szykowaliśmy go z żoną dla siebie, ale teraz mieszkamy na lądzie, a ja chcę się skoncentrować na pracy. Nie mam czasu na żeglowanie. Żagle są nowe, silnik sprawny, takielunek ma tylko kilka lat, a kadłub nie ma uszkodzeń. Odrobina kosmetyki, poprawki w instalacji elektrycznej, zmiana baterii i można żeglować.
Podczas próbnego rejsu odkryłem jeszcze parę innych drobnych wad, ale mieściły się one w zakresie tego, co mógłbym zrobić sam. Cena była adekwatna do stanu jednostki. Brunowi przypadł do gustu duży i płaski pokład pomiędzy bukszprytem i nadbudówką, a Karolinie spodobało się jasne i gotowe do zamieszkania wnętrze. Szybko sporządziłem ogłoszenie o sprzedaży naszej rakiety i rozpuściłem wici zdając sobie sprawę z tego, że cała procedura może potrwać dłużej niż byśmy chcieli.
W międzyczasie oglądaliśmy jeszcze kilka innych jachtów, które albo były poza naszym zasięgiem, albo zupełnie nam się nie podobały. Po wizycie na pewnym Trismusie i starym Janeau, Karolina nie kryła zdegustowania.
- Czy ci dwaj Francuzi całkiem oszaleli? Dawno nie widziałam tak zapuszczonych i prowizorycznie wykonanych łodzi. Życzą sobie zawrotnych kwot za złom, w którym po kilku minutach zbiera mi się na mdłości. Jak na razie wygrywa oferta Fina. Ten jacht pasuje do nas a my do niego.
Kilka osób zainteresowało się naszym ogłoszeniem. Póki co nie udało się jednak znaleźć nabywcy i kontynuowaliśmy poszukiwania.
W tutejszym klimacie europejskie tempo pracy, które przywiozłem ze sobą na Karaiby okazało się trudne do utrzymania i po prawie dwóch miesiącach szlifowania, laminowania, malowania, klejenia, spawania i polerowania postanowiłem zrobić sobie tygodniowe wakacje pod żaglami. W ten plan doskonale wpasowała się propozycja Bartka – właściciela i kapitana luksusowego trimarana Poly, z którym zaprzyjaźniliśmy się jeszcze na Kanarach.
- Słuchajcie, mamy teraz przerwę między rejsami czarterowymi i zapraszamy was na wspólne, rodzinne żeglowanie na Poly. Bez pasażerów i bez pośpiechu. Pożeglujemy najpierw na wschodnią stronę Martyniki, gdzie jachty czarterowe raczej się nie zapuszczają, a potem możemy ruszyć na Santa Lucię. Przy okazji poznałbyś mój jacht, może w przyszłym sezonie mógłbyś go czasem poprowadzić.
- Świetny plan! Dopiero co zastanawialiśmy się nad wypadem na Santa Lucię by pożegnać Mariusza i Kelly, którzy ruszają powoli w stronę Panamy. Wschodnia Martynika też od dawna nas intryguje. Przy okazji Bruno miałby okazję pobawić się z waszymi chłopcami. Płyniemy z wami.
W sobotę rano zaokrętowaliśmy się na trimaranie.
- Kiedy ostatnio spałeś na pełnowymiarowym, dwuosobowym łóżku? – Zapytał Bartek wprowadzając nas do obszernej kabiny.
- Kilka miesięcy temu. Chyba jeszcze na Gomerze. Wasza łajba to prawdziwy dom na wodzie!
Po trzech godzinach przyjemnej żeglugi rzuciliśmy kotwicę w wąskiej i płytkiej zatoce Cul-de-Sac des Anglais. Trudne, wąskie przejście między rafami wymagało od nas pełnego skupienia i współpracy przy obserwacji dna, namiarów kompasowych, przyboju i wskazań przyrządów. Nie ryzykowalibyśmy tych manewrów przy wzburzonym morzu, ale pogoda była od kilku dni doskonała, a widok, który nam się ukazał wynagrodził tą odrobinę dodatkowego wysiłku.
Na kotwicowisku byliśmy jedynym jachtem, a do tutejszych dziewiczych plaż można dotrzeć jedynie od strony morza. Prowizoryczne szałasy ze starych żagli rozpiętych między palmami kokosowymi są czasem odwiedzane przez przywożonych motorówkami turystów, szukających prywatności. Ostatni z nich odpływali, kiedy przejmowaliśmy to miejsce, by rozpalić ognisko tlące się przez dwa kolejne dni naszego pobytu na plaży.
Wschodnia strona Martyniki to raj dla miłośników wędkowania i podwodnych polowań.
Uzbrojony w kuszę wskoczyłem z rufy do wody. Po dwudziestu sekundach miałem pierwszą zdobycz. W ciągu dziesięciu minut upolowałem ryby na kolację dla całej załogi i zająłem się połowem wielkich konch, z których postanowiłem sporządzić pyszny sos do makaronu. Jedna taka muszla to dom dla ślimaka, którego wielkość można porównać do sporej piersi z kurczaka. W pięć minut podniosłem z dna cztery konchy. Czyste, białe mięso zwane tutaj lambi można porównać do mięsa ośmiornicy. Ma podobną konsystencję i smak. Jest lekko gumiaste po ugotowaniu, ale bardzo delikatne w smaku. Kłopotliwe jest jednak wyciąganie go z muszli. Miejscowi rybacy wykonują młotkiem mały otwór na jej wąskim końcu by przeciąć mięsień, którym ślimak przytwierdza się do twardej skorupy. Próbowaliśmy tego samego ale bez rezultatu. Ostatecznie zmuszeni byliśmy całkowicie rozbić piękne muszle, które kruszyły się na ostre jak brzytwy kawałki.
Podczas otwierania ostatniej konchy nie trafiłem młotkiem w cel i mój palec wskazujący z całym impetem uderzył w ostrą krawędź. Krwawiąca rana była średnio głęboka, więc nie przejąłem się nią specjalnie, ale na drugi dzień palec zaczął szybko puchnąć.
- Nie chcę robić nikomu kłopotu, ale obawiam się że będziecie musieli odwieźć nas do Le Marin. – Oznajmiłem Bartkowi o świcie. – Nie zdecyduję się na rejs na Santa Lucię z rozwijającą się infekcją. Nie działa tam ani moje prywatne, ani publiczne ubezpieczenie europejskie. Wolę iść z tym do lekarza tutaj i załatwić sprawę antybiotykiem, zanim szamani z sąsiedniej wyspy uchlastają mi łapę maczetą.
W szpitalu w Le Marin okazało się, że jednostka nie ma licencji na leczenie urazów dłoni. Konieczne było wynajęcie samochodu, by dostać się do placówki w Fort de France. W międzyczasie przekonaliśmy się, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd przez agenta i nasza kosztowna polisa, którą od dwóch lat opłacaliśmy w PZU nie działa na Martynice. Mimo wcześniejszych zapewnień mailowych i smsowych, nie uzyskaliśmy pomocy, na którą liczyliśmy.
Po stracie całego dnia w szpitalu i prawie stu euro z portfela ostatecznie wróciliśmy na Sputnika II by dokończyć rozpakowywanie się po przesiadce z Poly.
- To był krótki ale intensywny weekend. – Podsumowałem, kończąc pisać kolejną relację. – Nauczyłem się, że najszybsza poczta między Le Marin a Kamieniem Pomorskim to worek żeglarski kolegi, sprawdziłem warunki kotwiczenia po nawietrznej stronie wyspy, przekonałem się jak nie otwierać konch, jak poruszać się po tutejszych szpitalach i że wydawanie pieniędzy na ubezpieczenia jest jak wyrzucanie ich do śmietnika. Lepiej trzymać kasę w skarpecie i użyć jej kiedy potrzebujesz. W trudnej sytuacji i tak zawsze będą szukać sposobu na to, żeby pokazać ci cztery litery.
Kiedy pisałem ostatnie zdania najnowszego tekstu ktoś zapukał w dziób Sputnika II.
- Dzień dobry, dowiedziałem się z tablicy ogłoszeń, że chcecie sprzedać ten jacht. Czy to nadal aktualne? – Zapytał spalony na różowo Belg, który zapomniał o tym, że dwa dni aklimatyzacji do tutejszego słońca to stanowczo za mało.
- Tak, zapraszamy na pokład! – Zawołała Karolina – Wyglądasz na spragnionego. Masz ochotę na szklankę wody?
- O tak, byłem tu ponad dwadzieścia lat temu, ale zapomniałem jak zabójczy może być ten klimat dla przylatującego zimą Europejczyka. Wybrałem się tu specjalnie z dziewczyną by kupić pewien jacht, ale nie mogę go znaleźć… Mogę rozejrzeć się u was?
- Oczywiście, czuj się jak u siebie na pokładzie!
Partnerem rejsu „Sputnikiem dookoła Ziemi” jest Marina Kamień Pomorski. Rejs wspierają: Sail Service, Crewsaver, Eljacht, Henri Lloyd, Elena - Kolagenum, Lyofood, Marszałek Województwa Zachodniopomorskiego, Jacht Klub Kamień Pomorski i Miesięcznik Żagle.
Tekst: Mateusz Stodulski
Zdjęcia: Sputnik Team
Le Marin, Martynika 29.02.2016 r.